2 tygodnie temu podzieliłem się na FB historią najważniejszej decyzji z moich ukończonych 30 lat. Cieszę się, że wywołała ona tak duży odzew wśród Was 🙂
W komentarzach i wiadomościach dostałem prośbę o ustosunkowanie się do jednego wątku dot. mojej historii. To chciałem teraz zrobić. Tym wątkiem jest kwestia tzw. Eucharystii, a dokładniej kwestia „jedzenia ciała i picia krwi Chrystusa”. O co tam chodzi?
Zanim przejdę do sedna, chciałem powiedzieć, że bardzo pragnę wokół siebie tworzyć kulturę, w której można otwarcie rozmawiać o wszelkich tematach i poznawać zdanie innych osób. Kulturę, w której jest miejsce na przedstawienie swojej konstruktywnej argumentacji, a także wysłuchanie argumentacji innych osób. Najgorsze, co się może stać, to brak pola do dyskusji i oddanie tego obszaru domysłom, spekulacjom i ignorancji, na czym ostatecznie każdy traci.
I jeszcze jedno – poniższy temat jest dla mnie bardzo praktyczny. Wszystko, co napiszę, jest po to, aby można było wyciągnąć wnioski, które można zastosować w swoim życiu (będzie o nich pod koniec). Przynajmniej po to zawsze to robiłem dla siebie.
Ten temat jest też dla wielu osób centrum ich zaufania Kościołowi katolickiemu. Jeśli Ty też tak masz – pamiętaj, że tutaj nie przystępuję do ataku na Ciebie, a przyglądam się, jak się sprawy naprawdę mają. Ja sam, mając świadomość powagi podejścia do tematu Eucharystii, swego czasu bardzo dokładnie i świadomie go zgłębiłem. Podzielę się w skrócie (to naprawdę będzie w dużym skrócie), do jakich wniosków doszedłem.
Zacznę od kontekstu tego tematu – a w Polsce jest on katolicki. Otóż Kościół katolicki uważa, że, podczas mszy dokonuje się rzeczywista przemiana: chleba (tzw. hostii) i wina w ciało i krew Jezusa Chrystusa. Następnie przyjmując opłatek, przyjmujesz „ciało Chrystusa”. Chcę zwrócić uwagę na dwie rzeczy.
Po pierwsze, Kościół katolicki ostatecznie wyraził swoją opinię na ten temat dopiero w roku 1215 (Sobór Laterański IV). Fakty są takie, że przez ok. 1200 lat po Chrystusie nie było to „jasne” dla Kościoła katolickiego. Więcej szczegółów historycznych każdy znajdzie tutaj: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Transsubstancjacja
Po drugie, już ok. 200 lat później, Sobór w Konstancji (1414-1418) ustalił, że „laikat” ma przyjmować komunię tylko pod postacią chleba. Już nie mówię o tym, że w Biblii wszyscy wierzący są kapłanami w oczach Boga (nie ma mowy o „laikacie”). Chodzi mi o to, że skoro Kościół katolicki podchodzi literalnie do kwestii „jedzenia ciała i picia krwi Chrystusa” (używając też Biblii do tego celu), to od ok. 600 lat w KK nie ma powszechnego „picia krwi Jezusa”. Czyli, nawet w optymistycznym wydaniu, jest to trzymanie się tylko 50% tych zaleceń. Ciekawostka – możliwość „picia krwi Chrystusa” mają np. państwo młodzi, gdy biorą ślub katolicki, co sam nieraz widziałem na oczy.
Te dwie powyższe kwestie już powinny mocno dać do myślenia. Pójdę jednak dalej, i przeanalizuję z kontekstem mowę Jezusa z Ewangelii Jana, rozdział 6, wersety 22-71.
Wrzucam w komentarzu zdjęcie swojej Biblii z kilkoma moimi podkreśleniami. To jest tłumaczenie UBG, ale dla uniknięcia nieporozumień, użyję we wpisie cytatów z oficjalnej katolickiej Biblii Tysiąclecia, wyd. V. Ku mojemu zdziwieniu, nie jest to łatwe do znalezienia w Internecie. Poprzednie wydanie (wyd. IV.) można znaleźć on-line tutaj: https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=345
Tematem przewodnim rozmowy z Ewangelii Jana 6:22-71 jest kwestia osób, które chodziły za Jezusem ze złych powodów (wersety 26, 27, i ogólnie całość).
Najpierw Jezus tłumaczył im wprost (mimo, że byli uparci), jakiej rzeczy od nich oczekuje:
(w. 29.) Jezus, odpowiadając, rzekł do nich: Na tym polega dzieło Boga, abyście wierzyli w Tego, którego On posłał.
(w. 33.) Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu.
(w. 35.) Odpowiedział im Jezus: Ja jestem chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.
(w. 37.) Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę (…)
Zatwardziałość rozmówców zaczyna eskalować, mimo to, Jezus po raz 5. mówi wprost, jakie jest przesłanie, które przynosi:
(w. 47.) Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne.
Podsumowując: mamy osobiście zaufać Jezusowi i wykazać inicjatywę ku Niemu, bo On jest jak pokarm, dzięki któremu będziemy żyć wiecznie, gdy Mu zaufamy. Relacja z Jezusem i zaufanie Mu jest tym, co pozwala nam „nie łaknąć ani nie mieć pragnienia” (patrz np. werset 35.).
W tym kontekście jasne jest, że w tym wersecie:
(w. 51) Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało, [wydane] za życie świata.
przesłanie jest takie: Jezus mówi o tym, że umrze po to, aby nas ocalić.
Co? Jak to? Jeszcze raz – przesłaniem wersetu 51. jest to, że wiara w śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, i uczynienie z Niego faktycznego Pana naszego życia (patrz mój poprzedni wpis) jest dokładnie wszystkim, o co chodzi Jezusowi. To jest ten chleb!
Przyjrzyjmy się temu dokładniej:
(Czym?) Ciałem moim
jest
(Co?) Moje ciało, które ja dam za życie świata.
Zwróćmy uwagę – Jezus nie odpowiada na „Co?” wyrażeniem „moje ciało”, ale precyzyjnie mówi „moje ciało za życie świata” (czyli kluczowe dzieło Jezusa: śmierć, zmartwychwstanie i panowanie).
W wersecie 52. widać, że Jego rozmówcy dalej nie rozumieli, o co chodzi Jezusowi. Dlatego później mówił mniej otwarcie, aby mieli „dobry” powód, aby w końcu odejść 😉
Na przykład:
(w. 54.) Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.
Ale przecież dopiero co w wersecie 47. mówił, kto ma życie wieczne 🙂 . „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne.”. Wszystko się spina!
Wiem, że są jeszcze inne części Biblii poruszające ten temat. Jezus nakazujący czynić odpowiednie rzeczy na swoją pamiątkę. Pierwotny Kościół opisany w Biblii, praktykujący łamanie chleba i picie wina. Listy Apostołów, którzy poruszali ten temat. Ja nie neguję tego, że to jest istotny temat. Ja to praktykuję – łamię się chlebem i dzielę się winem, z innymi ufającymi Chrystusowi. Aż Jezus powróci tu z powrotem. Ja neguję jedynie fakt, że w opłatku i w winie jest fizycznie rzeczywista osoba Jezusa Chrystusa, i z konsekwencjami, jakie to pociąga. Z tym się wyraźnie nie zgadzam.
Miało być w skrócie, więc kilka myśli na koniec.
Pierwsza myśl, nie jest moją intencją tutaj odnieść się do każdego fragmentu Biblii mówiącego o tym temacie, ale jeszcze do jednego bym chciał się odnieść. Mt 26:26: „(…) Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje.” (w wielu innych tłumaczeniach słowo „Ciało” jest z małej). Czyż nie wynika z tego, że tam było (lub, od razu, nadal jest) fizyczne ciało Chrystusa? No nie wynika. To była część Paschy, chętnych zachęcam do zagłębienia się, ale tego jedzenia i picia było tam znacznie więcej, niż jeden chleb i jeden kielich. Różne fragmenty Paschy upamiętniały różne rzeczy, tutaj Jezus wytłumaczył znaczenie pewnych rzeczy robionych w czasie żydowskiej Paschy.
Dodam jeszcze, że Jezus mówił, o Janie Chrzcicielu, że „Eliasz już przyszedł” (Mt 17:10-13), a sam Jan Chrzciciel jednak mówił, że nie jest Eliaszem. Sprzeczność? Nieporozumienie? Nie, trzeba czytać całość Biblii. A z całości jasno wynika, że Jan Chrzciciel przyszedł „w duchu i z mocą Eliasza”. Żeby zrozumieć konkretne fragmenty, trzeba czytać całość, bo inaczej wyciągniemy wniosek, że Jan Chrzciciel nie wiedział, kim był. Tak samo jest dla mnie z tym „to jest Ciało moje”. Łatwo tu wyciągnąć pochopne wnioski.
Druga myśl – moja praktyka związana z tym tematem – czym jest dla mnie esencja praktycznego „jedzenia chleba i picia krwi Jezusa” na co dzień. Wiele osób odczuwa obecność Jezusa poprzez przyjęcie „komunii świętej” (czyli opłatka, w którym, jak wierzą, jest ciało Jezusa). Chcę tu pokazać inną perspektywę – według tego, co napisałem powyżej, w każdej chwili i miejscu mogę skupić się na Jezusie. Poprzez zaufanie Mu, rozmowę z Nim, modlitwę, wdzięczność i mnóstwo innych rzeczy, buduję z Nim relację, która to relacja jest najważniejszą rzeczą, jaka może się człowiekowi przytrafić.
Znam Jezusa, który nie jest ograniczony do „podniosłych” chwil. Mogę do Niego przyjść po przebudzeniu, przy myciu zębów, w czasie trudnych sytuacji, po prostu dowolną liczbę na dzień. I z tego wszystkiego można czerpać radość, bo On jest w takim samym stopniu ze mną, 24/7, cały rok, bez podziału na sfery „sacrum i profanum”. Jezus, dający stałą radość i pokój, a nie Jezus w wyjątkowej obecności od komunii do komunii. Jezus przemieniający życie, Jezus codzienny, Jezus bliski, Jezus prowadzący, Jezus, z którym każdy „narodzony na nowo” ma bezpośrednią łączność – po to jest Duch Święty. Dla mnie Jezus jest zawsze dostępny, taki sam, wczoraj, dziś i na wieki (jak to czytamy w Liście do Hebrajczyków).
Trzecia myśl, Jezus często nazywał się np. drogą czy drzwiami. Nie znam nikogo, kto by uważał, że chodzenie wydzielonym kawałkiem asfaltu oznacza dla niego bliskie spotkanie z Bogiem, ani że przejście przez jakieś konkretne drzwi oznacza wyjątkowe spotkanie z Jezusem. Dobrze rozumiemy przesłanie stojące za tymi porównaniami Jezusa do drogi czy drzwi. Myślę, że to podejście powinno również posłużyć do weryfikacji poglądów w kwestii „spożywania ciała i picia krwi Jezusa”.
Dziękuję za przeczytanie. Mam wrażenie, że napisałem za mało, ale od czegoś trzeba zacząć. Zapewne dostanę nowe inspiracje na wpisy po Waszych komentarzach i wiadomościach. Każdy komentarz jest mile widziany, proszę jedynie powstrzymać się od wyzwisk 😉
Zdjęcie z serialu The Chosen.
[Wpis ten, mający w swojej serii wpisów nr 02, ukazał się na moim FB w dniu 2021.07.30]