30 latek już od pewnego czasu za mną 😉
Chciałem więc dokładnie opisać dla Was, która z decyzji podjętych w tych 30 latach była dla mnie najważniejsza, a także, do jakich skutków ona doprowadziła po dziś dzień 🙂
Zapnij pasy, bo będzie bardzo konkretnie o moim życiu. Z pewnymi rzeczami otwieram się w Internecie po raz pierwszy. Ale nie mam zamiaru nikogo tu grać, więc lecimy szczerze.
Jak miałem 13 lat, to patrząc na mapę świata, zdałem sobie sprawę, że na świecie jest naprawdę mnóstwo wierzeń. Praktycznie – co kraj, to obyczaj. Ja byłem wychowywany, ze szczerymi intencjami rodziców, w wierze katolickiej. Ale skąd miałem wiedzieć, czy „poprawnie wierzę”? A chciałem to wiedzieć.
Postawiłem sobie wtedy jeden z celów dla swojego życia – nazwałem to – „CHCĘ POZNAĆ PRAWDĘ O RELIGII”. Pytania krążyły wokół tych zagadnień:
1) Czy Bóg istnieje? Tak na serio, Bóg jest?
2) Jeśli Bóg jest, to czy jest możliwe go odnaleźć?
3) Jakie praktyczne konsekwencje dla mojego życia przyniesie odpowiedź na to pytanie?
4) Czy jest obiektywna prawda o Bogu, czy może każdy powinien wierzyć w to, co mu się podoba?
5) Jeśli Boga nie ma, to po co się oszukiwać i żyć „asekuracyjnym” podejściem do wiary, tak na 30% zaangażowania?
Długo mi zeszło z odpowiedziami na te pytania. Z 8-10 lat. Odsuwałem temat w czasie, bo zająłem się innymi rzeczami. Przede wszystkim zająłem się tym, żeby… być doskonałym człowiekiem.
Chciałem, aby moje życie było bez skaz. Żebym w każdym aspekcie był lepszy od innych. Ściągałem z Internetu mnóstwo poradników. Czytałem je, ale im więcej się dowiadywałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę ze swoich ogromnych braków, i wpędzało mnie to w coraz większe problemy z poczuciem własnej wartości.
Dobitną historią obrazującą ten paskudny stan umysłu było to, że pomimo wady wzroku nie chciałem nosić okularów (ani soczewek). Tak bardzo bałem się, co inni o mnie pomyślą. Że okażę się w ten sposób gorszy od innych. Czytałem poradniki o treningu wzroku, które nie miały prawa zadziałać. Z resztą i tak na czytaniu się skończyło, nie zacząłem poważnie ćwiczyć oczu.
Gdy na pewnym ważnym badaniu pani lekarka dokładnie zbadała mi słuch, a potem z powodu uciekającego czasu zapytała mnie „a ze wzrokiem wszystko ok?” – powiedziałem, że tak…
Skłamałem, i zarazem było mi bardzo przykro, że się nie wydało. Widziałbym lepiej na studiach, ćwiczeniach, wykładach i w codziennym życiu (W SAMOCHODZIE!), a nie „mrużył te pie****** oczy”, jak to wtedy nazywałem. To spowodowało, że wydało się nie po 5 latach od początku wady, ale dopiero po 12 latach (~2016), gdy już miałem inne myślenie i sam zdecydowałem się na okulary.
Możecie się już mniej więcej wczuć, jakie myśli o sobie mi wtedy towarzyszyły. Tak mi upłynął okres przed studiami.
Nie dziwne, że co zimę myślałem, aby z sobą skończyć. Na początku studiów było najbliżej. W skrócie, kumulacja wielu czynników spowodowała, że w mroźny dzień ~2009.11 zdecydowałem się bardzo lekko ubrany wyjść do parku, położyć się gdziekolwiek i zamarznąć. Na szczęście podczas spaceru zadzwoniłem do rodziców, którzy po 30 minutach przekonali mnie do powrotu. Aż mi się teraz chce płakać, jak przypominam sobie tę rozmowę. Skończyło się tylko na chorobie.
Taki wstrząs był mi jednak potrzebny. Stwierdziłem, że albo jestem najgorszym reprezentantem swojej wiary (katolicka), albo nie znalazłem Boga tu, gdzie jestem.
Skoro wróciłem z mrozu, to zdecydowałem się szukać dalej. Pochopnie wybór padł na religie wschodu – ale po roku znowu byłem w tym samym punkcie. Nazwę ten punkt tak – „wierzę w coś, bo chcę wierzyć, a nie dlatego, że naprawdę myślę, że jest to prawdą”.
Więc stwierdziłem, że nie wiadomo, jak z tym Bogiem. Tzn. byłem agnostykiem. Impas trwał, a ja zostałem ze swoimi problemami.
Ale przełom był niedaleko. Znalazłem w Internecie osobę, która w zrozumiały dla mnie sposób prezentowała, co mówi Biblia na różne tematy. Ta osoba, w tamtym czasie, wzbudziła moje zaufanie, i zacząłem słuchać tych podcastów.
A żeby móc w ogóle zacząć taki „trudny” temat jak Biblię, grałem meczyki w FIFĘ, i zamiast dźwięku gry, to słuchałem odcinków 🙂 . Słuchałem często 3 razy tej samej audycji, bo było to dla mnie tak kuriozalne, że tak mało wiem o Biblii, mimo ok. 12 świadomie spędzonych lat w Kościele katolickim. Byłem ministrantem, umiałem powtarzać zasłyszane frazesy, ale moje dotychczasowe zrozumienie chrześcijaństwa było, z przykrością muszę to powiedzieć, równe 0 (zero). Miałem bigos w głowie, choć myślałem, że wiem dużo. Wtedy zakochałem się w Biblii. Miałem 21 lat.
Z tą Biblią to zawsze było coś na rzeczy. Nawet mili Państwo przychodzili pod moją bramę w domu rodzinnym. Wychodziłem, rozmawialiśmy pod bramą po kilka minut, dawali mi ulotki, że Biblia jest ważna. Dołączyło to do moich celów. Poznać Biblię. Tylko tyle zapamiętałem z tamtych rozmów.
Więc skupiałem się wtedy ze wszystkich sił, aby słuchać, o czym mówił ksiądz. Ja naprawdę się starałem. Ale zwykle po mszy nie pamiętałem już, o czym była mowa. To mnie wpędzało w furię, bo chciałem się skoncentrować na Bogu, a nie umiałem. Miałem ok. 15 lat.
Aha, po latach zrozumiałem, że ci mili Państwo to byli Świadkowie Jehowy. Po latach również wiem, o tym, w jak wielu kwestiach się mylą. Ale doceniam, że znaleźli czas na rozmowy ze mną. Może i oni dołożyli swoją cegiełkę do mojej historii?
Wracając, w miarę zagłębiania się w Biblię, stało się coś, czego nie znalazłem wcześniej. Biblia broniła się pod kątem historycznym, archeologicznym, była pisana zupełnie inaczej niż mity czy legendy. Zachowała się do dzisiaj się dużo rzetelniej, niż cała starożytność razem wzięta. I Biblia była konkretna. Dużo bardziej, niż mój obecny wpis.
Pierwszy raz w swoim życiu zrozumiałem, że mogę wierzyć nie tylko dlatego, że „fajnie by było w coś wierzyć”, czy „bo ciągnę sztafetę pokoleniową wiary”, tylko naprawdę była szansa na solidne podstawy takiej wiary. Biblia.
Temu procesowi towarzyszyło też zadawanie sobie ogólniejszego pytania – czy Bóg naprawdę istnieje, a także rewizji, jakie religie w ogóle aspirują do tego, żeby mieć bardziej sensowne argumenty za wiarą (np. wyszukałem, że na Olimpie wcale nie ma greckich bogów…).
Myślę, że to będzie już na inny raz, na czym dokładnie przebiegał ten mój proces dojścia do wiary (są chętni?), ale opowiem tu tylko o jednym kluczowym szczególe.
Mniej więcej po roku od rozpoczęcia tego procesu, byłem już absolutnie pewny, że Bóg istnieje, a na dodatek, że Stary i Nowy Testament, czyli Biblia, opisują właśnie jedynego istniejącego Boga, i jest to jedyne pewne źródło informacji o Bogu.
Ale ja nie chciałem pójść za takim Bogiem. Dlaczego? Bo dobitnie zrozumiałem, co to znaczy, że „Jezus ma być Panem” mojego życia. Nie trudno byłoby mi iść za takim „bogiem”, z którym się zawsze zgadzasz. Ale ja zrozumiałem, że oddanie decyzyjności nad sobą, i to żyjącemu Bogu, będzie oznaczało też to, że On może mieć inne zdanie niż ja. Ja chcę TAK, On chce NIE. Ja chcę NIE, On chce TAK. Że to się może zdarzyć. Że to się będzie zdarzać.
I powiedziałem Bogu coś takiego: „Mogę Ci oddać wszystko, ale nie oddam Ci moich studiów matematycznych. Jeśli będziesz chciał, abym je rzucił, nie zrobię tego. Nie wyobrażam sobie swojego życia bez tego.”. Nie będę w tym wpisie w ogóle wchodził w zasadność tego, czemu Bóg miałby tego chcieć. Po prostu moim zadaniem jest być gotowym na wszystko ze względu na Boga. A nie byłem.
Więc ja czekałem. Bóg też. Nie wiem, na co ja wtedy liczyłem. Żeby On miał się specjalnie dla mnie zmienić? Zdecydować się przyjąć mnie na innych warunkach? Oczywiście, ja po prostu świadomie zdecydowałem się nie narażać. Miałem 22 lata.
Ale jednak ciągnęło mnie do Biblii. Chciałem serio poznać tego Boga. Nawet na odległość, nawet nie będąc blisko Niego. I czytając Biblię dalej, i dalej, zrozumiałem jedną bardzo ważną rzecz.
A mianowicie, że Bóg widzi dalej niż ja. Że Bóg patrzy długoterminowo, nie tylko tu na Ziemi, ale nawet za horyzont naszej śmierci. Kluczowy był dla mnie przykład Józefa z Księgi Rodzaju. Łaskawie sprzedany do niewoli przez braci (a mogli zabić). Tam, jako niewolnik, oskarżony o napaść seksualną. W więzieniu siedział kilka lat dłużej, bo bliski współpracownik faraona, któremu Józef przepowiedział ocalenie, po prostu o nim zapomniał.
Nosz można by powiedzieć „dżizas ***** ja ********”, jak to mówił jeden z polskich filmów, chyba „Dzień Świra”.
I nagle, te wszystkie lata ekstremalnej niesprawiedliwości, w ciągu jednego dnia, zostały odmienione. Po tym, gdy Józef okazał się jedynym, który umiał pomóc faraonowi w wyjaśnieniu snu, został on nagle zarządcą majątku całego Egiptu.
Zdumiało mnie, że przez cały ten czas problemów, Józef zachował osobistą ufność do Boga. Dzięki temu, cały ten brutalny proces pomógł Józefowi uzyskać fenomenalny charakter, który potem posłużył do ocalania całych narodów przed nadchodzącym głodem (patrz: Biblia).
To był ten klucz. Zrozumiałem, że nawet gdyby Bóg chciał, abym zrezygnował z dalszych studiów matematycznych, czy tam w ogóle abym przestał się zajmować tą dziedziną, to dlatego, że On widzi dalej. Że chce mnie przed czymś uchronić, i skierować mój czas i uwagę w inne, lepsze miejsce. Miałem 23 lata.
I po prostu Mu zaufałem. Na 100%. Gdy ostatnia przeszkoda została usunięta, naprawdę poszedłem za Bogiem po całości. Za Bogiem z Biblii. Nie poszedłem za żadną religią, nawet katolicyzmem. Wręcz przeciwnie – w końcu się stamtąd formalnie wypisałem. Ponieważ chcę tu iść dalej z moją historią, to na ten moment odeślę chętnych do wpisu, w którym kiedyś pisałem, dlaczego tak się stało: https://sylwekblaszczuk.com/moje-przygody-przy-probie-wypisania-sie-z-kosciola-katolickiego/
A więc, tą kluczową decyzją, o której pisałem na początku, była dla mnie świadoma zmiana sposobu myślenia i świadome powierzenie swojego życia realnemu Bogu, który zadba (ufam temu) o wszystkie szczegóły dalszego życia.
Mógłbym godzinami (kolejnymi, bo już to piszę 3 godziny przed ostatnim sprawdzeniem tekstu) pisać o tym, co Bóg zmienił w moim życiu.
Może zacznijmy od tego, że zacząłem w końcu widzieć powiązania między konkretną modlitwą, a konkretną odpowiedzią od Boga. Gdy zdecydowałem się podporządkować swoje życie Bogu, poprosiłem Go np. o pomoc w kwestii znajomych i rodziny – bo do tej pory jedynie używałem ludzi do swoich celów. Chciałem mieć okazję wyjść ze swojej nory i naprawić swoje stare błędy.
Przez ~10 dni, praktycznie codziennie, dzień w dzień, dzwonił ktoś i chciał się spotkać. I się spotykaliśmy. Pamiętam do dziś tą radość z doświadczenia działania realnego Boga. Pytałem Boga – „kto dzisiaj zadzwoni?”. I ktoś dzwonił. Brat, kuzyn, znajomy sprzed kilku lat, itp.
Naprawdę, godzinami mogę. Dokładnych historii na przestrzeni ostatnich 8 lat spisałem ok. 40 (a było wyraźnie więcej). Spisałem, bo po paru latach już się tego tak nie pamięta. Takich historii, że nie mam wątpliwości, że to Bóg zadziałał.
„Czemu Bóg nie działa dzisiaj tak, jak jest to opisane w Biblii?”
U mnie działa. Wśród ludzi wokół mnie działa. Spełnione modlitwy i ponadnaturalne odpowiedzi to nie jest „teoria”. Ale zanim się nie zdecydowałem oddać wszystko Bogu, to nie było tego. Bóg to nie jest jakaś gra, że instalujesz wersję DEMO, i potem zdecydujesz, co dalej. Wchodzisz całym życiem, to On jest z Tobą, a gdy zostawiasz sobie wyjście awaryjne, doświadczysz tylko frustracji. Na własne życzenie. Jak i ja miałem rok „przestoju”, o którym pisałem powyżej.
Bóg jest centrum mojego codziennego życia. Porzuciłem zgubne nałogi. O tym też nie wstydzę się pisać. Wyprowadził mnie z moich wewnętrznych problemów – z niektórych natychmiast, z innych poprzez proces, jeszcze inne moje zachowania ciągle mi się nie podobają.
Bóg dosłownie podpowiedział mi (4 mocne potwierdzenia), w jakiej pracy się odnajdę. Wybrałem więc taką pracę, że mój dyplom mgr mogę sobie włożyć do szafy, bo równie dobrze mógłbym to robić bez niego (nie wiem, czy ktoś rozumiał sens tego, co robię, poza Bogiem, i trochę mną). Gdyby nie zaufanie Bogu, to z powodu różnych presji bym się z 3 razy wycofał po drodze. A okazał się to być strzał w dziesiątkę.
Mam ogromną radość z każdego dnia. Prawie każdego, bo się czasem zafiksuję na tymczasowych problemach (tak, mam je, tak jak i Ty).
To nie reklama Boga. To jest moje doświadczenie. To są fakty.
Zacząłem lubić ludzi. Nawiązałem wiele głębokich przyjaźni. Polepszyłem relację z rodzicami – przestałem się wstydzić mówić „kocham Cię”. Poznałem kobietę, która również po całości idzie za Bogiem. Bóg wyraźnie pomógł nam na wielu etapach budowania naszej relacji. Jest ona obecnie moją żoną – Magda Błaszczuk. Dużo już dzięki Bogu razem zbudowaliśmy. Mamy też małego synka. Obserwowałem nawrócenie i przemianę przyjaciela, z którym zżyłem się jak z bratem – Sławek Jabłoński.
Bóg otoczył mnie też ludźmi, którzy dawali i dają mi wzór swojej wiary. Takich ludzi idących za Bogiem Biblia nazywa świętymi – a Ci święci (tak, to żyjący) tworzą kościół. To dobrze mieć przyjaciół, którzy w odpowiednim momencie mnie zainspirują, a w odpowiednim momencie kopną mnie w tyłek do działania. Pozwólcie, że nie będę Was wszystkich wymieniał, ale powiem za to – bardzo Wam wszystkim dziękuję i bądźcie cały czas tak blisko Boga, jak dziś jesteście. Doceniam Was.
W ogłoszeniu mojej pracy, korepetycji dla zdolniachów, wpisałem „Jestem biblijnie wierzącym chrześcijaninem [a co to? klik!], żyję w zgodzie z sobą oraz trzymam się swoich wyborów, wartości i pasji, przez co z radością podchodzę do życia i zarażam entuzjazmem do matematyki 🙂 „. Mogłem też rozmawiać z wieloma rodzicami i uczniami o Bogu, wysłuchując różnych, często trudnych historii, jakie ich spotykały. Staram się być spójny w różnych obszarach mojego życia, choć widzę wyraźne wyzwania, aby to w praktyce działało.
To wszystko to efekt tego, że czytając Biblię spotkałem tam osobę Jezusa Chrystusa, któremu w pełni świadomie oddałem władzę nad swoim życiem. To Jemu należy się tu wielki szacunek, co potrafił zrobić, biorąc mnie pod swoje skrzydła. Naprawdę powiem Wam: CHWAŁA BOGU 🙂
Natychmiast po opisanym powyżej „narodzeniu na nowo” znikło uczucie ogromnej pustki wewnętrznej, która towarzyszyła mi przez około 10 lat. Dosłownie czułem tuż po chrzcie wodnym, jak ktoś mnie zszywa od środka. Ja wiem nawet, kto 😉 .
Tak, od razu powiem – przyjąłem świadomy chrzest wodny – jedyny chrzest, jaki zgodnie z Biblią mogę uznać za fair wobec Boga i tego, jaki wzór nam On zostawił przez Jezusa. Jak mówiłem – wszedłem w to na 100%, bez kompromisu typu: Bogu 50%, a tradycji 50%. Nie mogłem inaczej – jak bym mógł pewnego dnia spojrzeć Bogu w twarz, skoro miałbym świadomość, że żyłem w kompromisie?
Wcześniej nie było zimy bez myśli samobójczych, a od kiedy zaufałem Bogu, wszystko się zmieniło. Były ostre problemy, bezsilność, zwątpienia, frustracje. I są, i będą. Ale nigdy do tego stopnia, żebym nie miał dla kogo żyć.
Jak widać, odnalazłem Boga poprzez Biblię – Boga osobę, Ojca, Pana, Króla, Ratownika, ale też Powiernika i Przyjaciela. A nie filozofię, kulturę, religię, formułki, receptę, nakazy, reguły, biznes, teorię czy ideologię. Moje wcześniejsze życie jest jakieś odległe, obce. Było już takie nawet w 2016 roku, bo wtedy w pewnym wpisie użyłem wtedy tego sformułowania 😉
Nie poznaję Sylwka sprzed nawrócenia. Mama, która początkowo była przerażona moimi poszukiwaniami, powiedziała po pewnym czasie mojej żonie, że „<<po znalezieniu Boga>> bardzo się uspokoiłem”.
Mam życie, o którym nigdy nawet nie próbowałem marzyć, jestem człowiekiem szczęśliwym, podobnie jak wiele innych poznanych przeze mnie osób, które dosłownie narodziły się na nowo. A poznawaniu Boga i płynącej z tego miłości do ludzi nigdy nie ma końca.
Teoria stała się praktyką. Bóg stał się bliski. Mam 100% wolność i pewność spotkania z Bogiem gwarantowaną przez Jezusa Chrystusa, który o tym zapewnia przez Jego słowa zapisane Biblii. Językiem z Biblii – już 8 lat temu rozpocząłem swoje życie wieczne.
Oczywiście, w praktyce to oznacza, że (o ile Jezus jakoś niedługo nie wróci na Ziemię) na końcu mojej drogi tutaj po prostu umrę i potem Bóg osądzi, co dobrego wykonałem jako Jego adoptowany Syn, po czym już zawsze będziemy razem, bo już mnie przyjął do Swojej rodziny 🙂
Gdybym miał żyć od nowa te 30 lat, nie zamieniłbym ich na nic innego.
Na zdjęciu moja kochana rodzina 🙂
[Wpis ten, mający w swojej serii wpisów nr 01, ukazał się na moim FB w dniu 2021.07.16]